Przeglądarka, z której korzystasz jest przestarzała.

Starsze przeglądarki internetowe takie jak Internet Explorer 6, 7 i 8 posiadają udokumentowane luki bezpieczeństwa, ograniczoną funkcjonalność oraz nie są zgodne z najnowszymi standardami.

Prosimy o zainstalowanie nowszej przeglądarki, która pozwoli Ci skorzystać z pełni możliwości oferowanych przez nasz portal, jak również znacznie ułatwi Ci przeglądanie internetu w przyszłości :)

Pobierz nowszą przeglądarkę:

Tomaszów Lubelski

25 lutego 2022 r.
23:19

Przed wojną uciekli na Lubelszczyznę. "Najważniejsze są dzieci"

28 0 A A

Ola zabrała najmłodsze dzieci i pojechała nie wiedząc gdzie, byle dalej od wojny, bo dzieci są najważniejsze. Olena płacząc przyznaje, że pierwszy raz w życiu nie wie, co robić. Straciła pracę i być może dom, ale ocaliła siebie i dzieci. Dzisiejsza historia Ukrainy to historia silnych kobiet i walecznych mężczyzn.

AdBlock
Szanowny Czytelniku!
Dzięki reklamom czytasz za darmo. Prosimy o wyłączenie programu służącego do blokowania reklam (np. AdBlock).
Dziękujemy, redakcja Dziennika Wschodniego.
Kliknij tutaj, aby zaakceptować

Polówki w Lubyczy

W szkole podstawowej w Lubyczy Królewskiej utworzono punkt recepcyjny. Przed wejściem porządku pilnują policjanci. Obok papierosa nerwowo pali Oleg. Rozmawiać nie chce. „Nie nada” – macha tylko ręką. W oczach łzy.

Wchodzimy do środka. W korytarzu dziewczyna z psem na rękach. Krzyczy. Nie wie, gdzie iść. Wolontariusze wskazują jej drogę. Wchodzimy na salę gimnastyczną. Wzdłuż jednej ze ścian rozstawione stoliki. Kobiety robią kanapki rozsmarowując na grubych kropkach chleba pasztet. Starsze dzieci malują. Na obrazkach nie ma wojny. Są kolorowanki z uśmiechniętymi kaczkami i naklejki. Dziewczyny plotą sobie warkocze. Naprzeciwko stołów niebieskie kotary dzielą powierzchnię na trzy części. W pierwszej - 19 polówek, w drugiej - 30, w trzeciej bawią się dzieci.

Konstantyn

Konstantyn ma 6 lat. Nie bawi się z dziećmi. Siedzi naburmuszony obok swojej mamy. Marija uspokaja: syn jest zdrowy. Nic mu nie jest. Ot, po prostu pokłócił się przed chwilą z innym chłopcem. Trochę się pobili. Jak to dzieci. Wsio normalne. Ale zaraz na pewno mu przejdzie i będzie biegać ze swoim siedmioletnim bratem. Bo Marija do Polski przyjechała z dwoma synami.

– Właściwie z trzema. Mam termin na koniec kwietnia – mówi głaszcząc się po zaokrąglonym brzuszku ukrytym w dżinsowych ogrodniczkach. – Jeszcze nie wiem, jak będzie się nazywać.

– Urodzisz w Polsce czy w Ukrainie? – pytam.

– Nie wiem. Nie wiem, czy do tego czasu będzie wojna. Ale wierzę, że będzie wtedy spokojna, wolna Ukraina i wrócę do męża – mówi.

Rodzina Mariji mieszka w okręgu lwowskim. Kobieta wcześniej pracowała w firmie szyjącej skórzane elementy tapicerek samochodowych. Ostatnio zajmowała się już tylko domem i dziećmi. Potem trzeba było uciekać. Na granicę w piątek rano przywiózł ją mąż. Uściskał. Przytulił dzieci. Wrócił. Bo mężczyźni Ukrainy opuścić nie mogą.

– Mieliśmy jechać z mężem do Bolesławca, bo tam są znajomi. Mieliśmy u nich zamieszkać. Ale męża nie puścili. Teraz czekam na teściową. Ma przyjechać samochodem i nas tam zabrać. Nie wiem, ile jej to zajmie – mówi Marija. – Czekamy.

Teściowa dojeżdża po niespełna godzinie. Mirija uśmiecha się. Wciąż pochmurny Konstantyn przybija żółwika. 

Marija i Konstantin (fot. PeeM)

Trzęsące się brody

W kontaktach z uchodźcami jest mnóstwo trzęsących się bród, trudności z opanowaniem głosu i powstrzymaniem łez. Tak jest po obu stronach: i u uciekinierów i pomagających im Polaków.

– To ciężka praca. Ludzie płaczą. Ja płaczę. To jest bardzo obciążające zadanie, ale wiem, że nie mogę zrezygnować. Muszę wytrwać, ale po pierwszym dniu już widzę, że nie będzie lekko – mówi jedna z kobiet pomagających uchodźcom w Lubyczy Królewskiej.

Dwie inne kobiety roznoszą między polówkami koszyk pełen przekąsek i słodyczy. Wciskają maluchom tyle, ile zmieści się w łapki i w kieszonki. Dokładają matkom „na potem”. Śpiącym dzieciom wkładają przysmaki pod koce. Byle więcej. Odchodzą. Wracają. Jeszcze dokładają. Unikają tylko kontaktu wzrokowego. Nie podnoszą głów. Starają się nie patrzeć na dzieci. Tak łatwiej powstrzymać łzy.

Cztery godziny

Punkt recepcyjny nie jest miejscem, w którym można zostać na dłużej. To miejsce chwilowego pobytu, z którego jest się kierowanym do innego ośrodka w głębi kraju. Żeby przyjąć nowe osoby, wcześniej przyjęci muszą ustąpić im miejsca. W założeniach pobyt nie powinien być dłuższy niż 4 godziny. To teoria, bo jak po 4 godzinach wyprosić rodzinę, która przejechała 400 kilometrów, a ma przed sobą jeszcze drogę do Poznania. Albo jak w środku nocy zrywać z polówki malusieńkie dzieci, które dosłownie zdążyły zasnąć. W środku nocy, bo punkt działa całodobowo. Światło nie jest gaszone, bo ciągle przyjeżdża ktoś nowy. Ciągle ktoś wyjeżdża.

– Idziemy na żywioł. Nikt nas nie przeszkolił jak to ma wyglądać – słyszymy w jednym z takich miejsc na Lubelszczyźnie. – W 2014 było 6 tys. uchodźców. A teraz? Pierwszego dnia podobno było 20 tys. Robimy tak na czuja. Robimy tak, jakbyśmy my chcieli być przyjęci.

Z obserwacji pracowników punktu recepcyjnego: starsze kobiety nie uciekają z Ukrainy. Jeśli już, to tylko ze swoimi córkami i wnuczkami. Pozostałe wolą pozostać w domach. Na ucieczkę decydują się głównie kobiety w ciąży lub z bardzo małymi dziećmi. Te często płaczą. Zwykle, gdy rozmawiają przez telefon z mężami lub gdy dowiadują się, że znajomi, którzy telefonicznie deklarowali im zapewnienie noclegu w Polsce wycofują się z chęci pomocy. Takich sytuacji jest bardzo dużo.

Nie każda uchodźczyni chce o swoich problemach rozmawiać. Słysząc taką propozycje kobiety zapadają się w sobie. W oczach widać przerażenie. Inne wpadają za to w słowotok. Chaotyczne, wypowiadane z szybkością karabinu maszynowego słowa czasami trudno zrozumieć. Przewija się tylko jedno - bomby. A potem słowa przerywa histeryczny płacz. Wtedy można zrobić już tylko jedno. Przytulić.

Dwie kobiety roznoszą między polówkami koszyk pełen przekąsek i słodyczy (fot. PeeM)

Wojna

– Myśmy szybko uciekali, to strzałów nie słyszałam żadnych – mówi Alina z Kowla. – Samoloty za to nad nami latały. Bałam się, że będą bomby rzucać. Teraz boję się o brata. On został we Lwowie. Będzie go bronił.

Trzy siostry spod Kijowa przeszły granicę w piątek popołudniu. Najstarsza, 23-latka z 3-letnim synkiem. Mąż - strażak został w domu.

– Bardzo się o niego boję. Tam jest już obstrzał. Myśmy tego nie widziały, bo wyjechałyśmy w pierwszym dniu. Ale mamy telefony. Tam jest już strasznie. Tam są bomby. Ludzie do schronów chodzą – opowiada. – O to taki ruski pokój zapanował w Ukrainie. Myśmy nie chciały żeby do nas strzelali. Nie chciałyśmy wyjeżdżać. Nam się dobrze żyło.

Najmłodsza z sióstr, 17-latka chodziła do szkoły i szykowała się do wstąpienia do 11 klasy.

– Zostawiłam tam narzeczonego. On jest żołnierzem. Bardzo się o niego boję, bo ryzykuje swoim życiem. Boję się o całą swoją rodzinę, bo oni tam strzelają do cywilów. Strzelają po wszystkich. 

– U nas było w Żytomierzu wojskowe lotnisko. Już ostrzelane. Już go nie ma. Nie czekałam, aż nas ostrzelają i nas nie będzie. My kobiety, które mamy dzieci musimy uciekać – mówi Olena, mama kilkuletniego synka i starszej córki. - My nie po to je rodziły i chowały żeby one teraz umierały. Dlatego uciekamy. Najczęściej do Polski, ale mam też koleżanki, które uciekały na Rumunię i Slowację. Bo obowiązkiem kobiet jest chronić dzieci, a obowiązkiem mężczyzn walczyć. Oni przywożą nas na granicę. Zostawiają tu swoje żony i dzieci i wracają. Nasi chłopcy mołodcy! 

– Obowiązkiem kobiet jest chronić dzieci, a obowiązkiem mężczyzn walczyć – mówi Olena. Jej mąż został w Ukrainie. (fot. PeeM)

Autokary i drogie suv-y

Część Ukrainek przyjeżdża do Polski autobusami. Tak zrobiła Mirka. Decyzję o wyjeździe podjęła sama. Jechać nie chciała ani jej 59-letnia mama ani 12-letni syn. Kobieta spakowała każdemu po plecaku i kazała zakładać buty.

– Uparłam się i im kazałam. Musieli posłuchać. Nie mogliśmy zostać. Tam bardzo straszno jest… – mówi. – Trzeba żyć. Trzeba ratować dzieci.

Tak z Brodów w okręgu lwowskim przyjechała też Luba, 31-letnia mama 9-letniego Zachara i 3-letniego Dymitra.

– Priwiet – Zachar wyciąga rękę. Uśmiecha się. Z niejednym dziennikarzem już rozmawiał. Zupełnie się nie wstydzi.

Lubie słowa przechodzą przez gardło znacznie trudniej.

– To się dzieje. Ja to widziałam. To wojna. To nie jest film – wypowiada łamiącym się głosem. – Mi ciężko o tym mówić. Wybacz.

Ale wiele osób przyjeżdża do Polski własnymi samochodami. To właśnie po autach można poznać, jak zasobny jest portfel właściciela. Ci, którzy przyjeżdżają drogimi autami nie szukają noclegu. Mają już zamówione miejsca w hotelach, hostelach, agroturystykach. Stać ich na ich opłacenie pobytu nie myśląc, jak wiele dni czy tygodni przyjdzie im spędzić w obcych łóżkach.

Tak zrobiła Oliena z Kijowa. Do Polski przyjechała z rasowym pieskiem, 6- i 15-letnią córką i 82-letnią mamą. Kobieta będąc jeszcze w domu wynajęła hotel w Tomaszowie Lubelskim.

– Cieszymy się, że jesteśmy bezpieczne, ale jesteśmy bardzo zmęczone. Jechałyśmy 25 godzin – mówi przepraszając, że nie ma sił na rozmowę.

Olena

Nie wszyscy są w tak szczęśliwej sytuacji. Swetłana przyjechała z niespełna rocznym synkiem i niespełna tysiącem złotych w granatowym paszporcie. Uciekając przed wojną myślała tylko o dziecku. W plecak włożyła głównie jego rzeczy. Dla siebie ma tylko dodatkowe spodnie, sweter i bieliznę na zmianę.

– Pani, my żyjemy! – podkreśla. – To najważniejsze. Reszta nieważna.

Olena z Iwano-Frankowska ma czworo dzieci: 15-, 13-, 11- i 8- lat. Dwóch synów. Dwie córki. Życie tak jej się poukładało, że zostali jej tylko oni. Najpierw odszedł jej tata, potem mama. Umarł też mąż.

– Ale zawsze sobie radziłam. Zawsze dawałam radę – mówi i wspomina, że jako marketing menadżer zarabiała naprawdę dobre pieniądze. Bez wyrzeczeń mogła utrzymać całą rodzinę. Na wiele mogli sobie pozwolić. Ale teraz nadleciały bomby i firmy już nie ma. – Nie wiem, czy jest dom. Może jego też już nie ma. Najpierw schroniłam się z dziećmi w łazience. Przez okno to wszystko widzieliśmy. A potem złapałam tylko coś do jedzenia i zaczęliśmy uciekać.

Najmłodszy syn najbardziej płakał patrząc na bombardowane lotnisko. Potem już łez nie było. Nie było też skarg. Nie narzekał nawet gdy ostatnie 6 kilometrów do granicy szli nocą na piechotę. Nie narzekał też potem.

– Na granicy byliśmy o 5 rano, ale nie mogliśmy przejść. Dowiedzieliśmy się, że na nogach przejść nie można, że można tylko samochodem. Ale nikt nie chciał zabrać pięciu osób. Nie było miejsca. Wtedy bałam się bardzo, że my tam już zostaniemy w polu i nadlecą bomby – opowiada.

Ostatecznie udało się zatrzymać busa. Dwoje najmłodszych dzieci siedziało sobie na kolanach. Reszta stała. Za przejechanie kilku kilometrów zapłacili 100 dolarów.

– Nie wiem, co teraz z nami będzie. Nie mam siły. Pierwszy raz w życiu nie wiem co robić – płacze Olena. – Ja chcę tylko moim dzieciom zapewnić bezpieczny dach nad głową. W Ukrainie go już nie mamy. Teraz cały czas czytam wiadomości. Rosja tak szybko zajmuje nasze terytorium. Nie wiem co zrobimy. To się dzieje tak szybko. Mój jedyny cel to ocalić dzieci.

– Pierwszy raz w życiu nie wiem co robić – płacze Olena. – Ja chcę tylko moim dzieciom zapewnić bezpieczny dach nad głową. (fot. PeeM)

Rodziny

Alina z Kowla przyjechała do Polski z 7-letnim synem i 5-letnią córką. Czekają na męża.

– On pracuje w Niemczechi teraz do nas przyjedzie – zdradza kobieta.

– Wy do niego nie chcecie jechać? – pytam.

– My wolimy Polskę. Wy dla nas więcej robicie niż inni. I stąd do domu łatwiej będzie wrócić jak tylko wojna się skończy. Jak jeszcze będzie dom...

Wśród Polaków, z którymi rozmawiam słychać głosy, że niektórzy Ukraińcy wykorzystują wojnę, żeby ściągnąć tu swoje rodziny i zalegalizować ich pobyt. Przy przejściu w Hrebennem stoi rzeczywiście wielu mężczyzn. Sprowadzają rodziny bez powodu? 

– Czekam na trzy córki i maleńkie wnuki: 2-, 3-, 4 lata – mówi Władymir. – Ja pracuję 80 kilometrów do Krakowa. Oni uciekają do mnie, bo tam u nich wojna. Strzały. Wcześniej one pracowały u siebie w fabrykach i po wojnie na pewno wrócą. Albo będą pracować w tych fabrykach albo będą je odbudowywać.

– Siostra z dziećmi, mama, żona – wylicza Dmytro. – Oni jeszcze daleko. Jadą z Charkowa. Dziś nie dojadą na pewno. Muszą najpierw trafić na noc w bezpieczne miejsce. Ale ja tak przyjechałem na granicę sobie obejrzeć. Może pomóc będę mógł innym 

– Jak przyjadą zatrzymają się u pana? – pytam.

– Tak. Zawiozę ich i wracam.

– Gdzie?

– Na Ukrainę.

– Nie może pan tu zostać?

– Nie mogę. Nie chcę.

– Chce pan walczyć?

– Nie chcę. Kto chce? Nikt nie chce walczyć, ale trzeba.

– Wygracie?

– Szansy nie mamy. Wszyscy wiedzą, jakie siły są w tym układzie. Ale tam trzeba być. Może się uda... Wojsko nasze teraz i tak dobrze stoi. W 2014 to nic nie było. Teraz są chłopy podszykowane. Zresztą i nie wojsko, ale i bardzo dużo ludzi od nas teraz idzie na wojnę. Z każdego miasta po trzy autobusy co najmniej jadą każdego dnia. Nikogo nie trzeba namawiać. Ludzie sami idą tylko żeby broń im dać. Żeby było czym walczyć.

– Macie żal, że wam zbrojnie nie pomagamy?

– Rozumiemy, że nie możecie. Nie powiem, bo się bardzo na polityce nie znam. Każdy chciałby pomocy w takim trudnym czasie. A Pani jak upadnie to też chce żeby ktoś podał rękę i pomógł podnieść. Ale my wszystko rozumiemy.

W Ukrainę wraca też Mikołaj. W piątek wieczorem razem z bratem odbierali z granicy swoje żony z – w sumie – ośmiorgiem dzieci.

– We Lwowie jest niebezpiecznie. W nocy mieli trwogę. Chodzili do schronu, ale nie było bombardowania – opowiada. – Jak kobiety do nas przyjadą to odwieziemy je do Warszawy, bo tam z bratem pracujemy, zostawimy im pieniądze i wracamy do domu. Musimy do Ukrainy. Tam matka. Jak tam ją zostawić? Ona przyjechać do Polski nie chciała. Będziemy się nią opiekować i walczyć. Tak nie może być, Wszyscy się boją wracać i iść na wojnę, ale tak nie może być, że się nas napada. Także się boimy, ale wracamy. Chyba najbardziej się boimy nie że zginiemy, ale że nie zdążymy. U nas się mówi, że w sobotę w nocy może już nie być ukraińskiego Lwowa. Ma być bombardowanie, ale nie wiem czy to prawda jest.

Granica w Hrebennem. Jedni czekają na bliskich. Inni wracają. (fot. PeeM)

Granica

W piątek pojedyncze osoby podwożone przez rodziny do przejścia granicznego w Hrebennem do punktu recepcyjnego przywozili strażacy.

– Teraz osiem osób. Wcześniej cztery – wylicza jeden ze strażaków. – One nawet nie pytają, gdzie jadą. Niektóre wiedzą. Inne są za bardzo zmęczone lub przerażone. 

Z okręgu lwowskiego przyjechała Ola z córką Orysją, synową i dwójką wnucząt: Anastazją i Anną. Dojeżdżając do granicy zabierały do busa inne kobiety idące z dziećmi w stronę Polski na piechotę. Najmłodsza z zabranych, 20-latka, miała tylko mały plecaczek i dwumiesiezcne dziecko na ręku. Uciekając zdążyła zabrać tylko pieluchy i pieniądze.

Ola postanowiła rozwieść wszystkie "stopowiczki" po zamówionych przez nie hotelach. Sama wiedziała, że aż do Lublina wolnych miejsc noclegowych praktycznie nie ma.

– My szukamy u was ratunku. Może wiecie, gdzie my mamy jechać? – pyta nas. – My nikogo tu nie mamy. Nikogo nie znamy. Możemy spać gdziekolwiek, ale musi być blisko, bo nam dzieci płaczą.

Ostatecznie kobiety decydują się pojechać do Lubyczy.

– Jak skończy się wojna to wrócimy do siebie. Tam moja siostra. I druga siostra. I brat. Tam moja rodzina. Tam na nas czekają. Tam też jest mąż i dwóch synów studentów. Oni teraz wojują. Za wolną Ukrainę. Tak ich wychowałam.

– Boisz się o męża i synów? – pytam.

– I o nich się boję i o innych. O każdego człowieka. O wszystkich. Ale nie miałam wyjścia. Zerwałam się. Zabrałam najmłodsze dzieci i pojechałam nie wiedząc gdzie jadę. Bo dzieci są najważniejsze.

- Zabrałam najmłodsze dzieci i pojechałam nie wiedząc gdzie jadę. Bo dzieci są najważniejsze - mówi Ola. (fot. PeeM)

Na granicę przyjechał też Jurij, który pracuje w okolicach Warszawy. Kilka dni temu w gości przyjechał do niego tata, mama i ciocia. Kiedy kobiety dowiedziały się o wojnie postanowiły wracać.

– W domu, w Tarnopolu zostały dzieciaki. Malutkie. Jeden 12 lat. Drugi 2 lata. U nich na razie dobrze, ale wojna idzie. W tej miejscowości wojny jeszcze nie ma, ale może być – mówi jedna z kobiet. – Nie wiemy jak teraz przejechać granicę. Poczekamy może jakiś bus będzie jechać. Potem do domu mamy jakieś 150 km. Też nie wiemy jak dojedziemy, ale jak będzie trzeba na piechotę pójdziemy.

Dziennikarze

Na przejściach granicznych i w punktach recepcyjnych w Lubelskiem mnóstwo dziennikarzy. To ludzie z całego świata: Francji, Turcji, Wielkiej Brytanii, Kanady. Wielu nie zna ani ukraińskiego ani rosyjskiego. Większość uchodźców nie mówi płynnie po angielsku dlatego żurnaliści proszą o pomóc w tłumaczeniu rozmów.

– Niech o tych dzielnych ludziach dowie się cały śwait – podkreślają.

Robi się ciemno. Co dziennikarze zrobią? Tylko nieliczni będą przekraczać granicę żeby relacjonować co dzieje się po drugiej stronie. Większość zostanie w Polsce żeby pokazywać, co dzieje się w pobliżu przejść.

Na przejściu w Hrebennem zostaje też rodzina Jurija. Nie wiedzą, kiedy będą mogli wsiąść do busa, który zawiezie ich do domu na Ukrainie. I czy w ogóle taki bus przyjedzie…

ONZ szacuje, że przed wojną ucieknie ok. 5 mln Ukraińców.

Ośrodek recepcyjny w Lubyczy Królewskiej

e-Wydanie

Pozostałe informacje

Będą straszyć. Kozłówka zachęca do zwiedzania pałacowych komnat po zmroku
Kozłówka

Będą straszyć. Kozłówka zachęca do zwiedzania pałacowych komnat po zmroku

Niestety na to wydarzenie wolnych miejsc już nie ma. Ci, którzy zamówili bilety wcześniej, w środę wezmą udział w niezwykłym, wieczornym spacerze po komnatach pałacu Zamoyjskich. Nie będą sami. Z mroków historycznych wnętrz wyłonią się duchy dawnych mieszkańców.

Szybko strzelony gol im nie pomógł. Opinie po meczu Górnika Łęczna z GKS Tychy

Szybko strzelony gol im nie pomógł. Opinie po meczu Górnika Łęczna z GKS Tychy

W sobotni wieczór na boisku spotkały się Górnik Łęczna i GKS Tychy, a więc dwa zespoły, które w tym sezonie są specjalistami od remisów. Choć w meczu padło aż cztery gole to spotkanie zgodnie z przewidywaniami zakończyło się podziałem punktów. Jak mecz oceniają obaj trenerzy?

Znowu sami odebraliśmy sobie szansę, czyli opinie po meczu Świdniczanka – Podlasie
galeria

Znowu sami odebraliśmy sobie szansę, czyli opinie po meczu Świdniczanka – Podlasie

Świdniczanka do derbów z Podlasiem przystępowała z serią pięciu porażek z rzędu. Bialczanie chcieli za to przełamać fatalną, wyjazdową passę. W tym sezonie wygrali wcześniej tylko raz w gościach. Ostatecznie swój cel zrealizowali biało-zieloni, chociaż niewiele zabrakło, aby derby zakończyły się remisem. Jak spotkanie oceniają trenerzy obu ekip?

Słynne kawasaki należy do polskiego kolekcjonera
Dęblin
galeria

Wystąpił w Top Gun. Teraz można go oglądać w Dęblinie

Czarno-czerwony kawasaki GPZ 900r Ninja - ten sam, na którym w 1986 roku w filmie Top Gun jeździł Tom Cruise, a także towarzysząca mu Kelly McGillis - stoi teraz w hangarze Muzuem Sił Powietrznych w Dęblinie. To jedna z kilku maszyn, która brała udział w produkcji amerykańskiego studia Paramount Pictures.

Bialska Rada Kobiet
Biała Podlaska

Nie dostały się do rady miasta, ale trafiły do innej. Jakie były zasady naboru?

Czternaście powołanych przez prezydenta pań ma strzec spraw kobiet w Białej Podlaskiej. Ten nowy organ doradczy na razie ma działać 3 lata. W większości to nazwiska związane ze środowiskiem obecnej władzy w mieście.

La vida loca. Co za impreza!
foto
galeria

La vida loca. Co za impreza!

Co to była za impreza! El Cubano odleciało. Zobaczcie, co się działo na parkiecie i jak się bawił Lublin.

Otylia Jędrzejczak odwiedziła Chełm
ZDJĘCIA

Otylia Jędrzejczak odwiedziła Chełm

Otylia Swim Tour, czyli cykl zawodów dla dzieci w sobotę zawitał do Szkoły Podstawowej nr 8 w Chełmie. Z jedyną, polską mistrzynią olimpijską ćwiczyło ponad sto dzieci. Trzeba dodać, że utytułowaną pływaczkę przywitał efektowny mural z jej podobizną.

W Świdniku słuchają jazzu. Dzisiaj koncert znanego, kubańskiego pianisty
zdjęcia
galeria

W Świdniku słuchają jazzu. Dzisiaj koncert znanego, kubańskiego pianisty

Trwa XIX Świdnik Jazz Festival. W programie festiwalu znalazły się koncerty uznanych artystów z Polski i zagranicy, którzy grają na wysokim poziomie. Wśród nich m.in. świdnicka Helicopters Brass Orchestra, Aleksandra Kutrzepa Quartet oraz kubański pianista Alfredo Rodriguez.

Magia świąt w azjatyckim stylu. Trwa festiwal Akira Hello Christmas
zdjęcia
galeria
film

Magia świąt w azjatyckim stylu. Trwa festiwal Akira Hello Christmas

Cosplay, manga, horoskopy, warsztaty i gry planszowe, a to wszystko w świątecznym klimacie. Dwudniowy festiwal Akira to gratka dla fanów kultury azjatyckiej.

AZS UMCS Lublin zaprasza na mecz siatkarek. Biletem wstępu słodycze

AZS UMCS Lublin zaprasza na mecz siatkarek. Biletem wstępu słodycze

Dzisiaj sezon 2024/2025 rozpoczną siatkarki DRS AZS UMCS Lublin. Akademiczki na inaugurację zagrają u siebie z Feniks AZS Politechnika Lubelska. Spotkanie zaplanowano na godz. 18 w sali ZS nr 5 przy ul. Elsnera.

Ostra sobota w lubelskiej klubokawiarni - zdjęcia
foto
galeria

Ostra sobota w lubelskiej klubokawiarni - zdjęcia

Ostra Sobota w Klubokawiarni OSTRO! Za didżejką stanął jeden z najlepszych didżejów w Polsce - 69beats oraz Szop-n! Jak zawsze było dużo fajnej muzyki. Jeśli jesteście ciekawi jak było, to zapraszamy do obejrzenia naszej fotogalerii.

Zimowe warunki na drogach zbierają żniwo. Wypadki w regionie

Zimowe warunki na drogach zbierają żniwo. Wypadki w regionie

Śliska nawierzchnia i niedostosowanie prędkości do warunków drogowych były przyczyną dwóch zdarzeń, do których doszło wczoraj i dziś rano w Chotyłowie i Białej Podlaskiej. Policja apeluje o ostrożność za kierownicą oraz dostosowanie stylu jazdy do panujących warunków atmosferycznych.

Górnik Łęczna zremisował ósmy mecz w rundzie jesiennej

Górnik Łęczna dwa razy prowadził z GKS Tychy, ale kompletu punktów nie wywalczył

Po 16. kolejkach Górnik Łęczna miał na koncie siedem remisów na zapleczu PKO BP Ekstraklasy. Tym razem do Łęcznej przyjechał GKS Tychy, a więc drużyna, która w tym sezonie punktami dzieliła się do tej pory aż 10-krotnie. W meczu padły aż cztery gole, ale obie drużyny solidarnie podzieliły się punktami po raz kolejny.

Raz, dwa, trzy "i,,...
galeria

Raz, dwa, trzy "i,,...

W dniach 23-25 listopada w Lublinie odbywa się 3. FIT – Festiwal Improwizacji Teatralnych, który zaprasza publiczność do świata spontanicznych spektakli, pełnych kreatywności i interakcji. Wydarzenie odbywające się w Domu Kultury LSM to wyjątkowa okazja, by doświadczyć magii, improwizacji i zabawy.

Stella Johnson wróciła do gry po przerwie spowodowanej kontuzją

Polski Cukier AZS UMCS do przerwy prowadził we Wrocławiu, a przegrał ze Ślęzą ponad 20 punktami

Polski Cukier AZS UMCS Lublin został rozgromiony we Wrocławiu. Zespołowi, który aspiruje do medali mistrzostw Polski takie porażki nie przystoją.

ALARM24

Masz dla nas temat? Daj nam znać pod numerem:
Alarm24 telefon 691 770 010

Wyślij wiadomość, zdjęcie lub zadzwoń.

kliknij i poinformuj nas!

Najczęściej czytane

Dzisiaj · Tydzień · Wideo · Premium