Przeglądarka, z której korzystasz jest przestarzała.

Starsze przeglądarki internetowe takie jak Internet Explorer 6, 7 i 8 posiadają udokumentowane luki bezpieczeństwa, ograniczoną funkcjonalność oraz nie są zgodne z najnowszymi standardami.

Prosimy o zainstalowanie nowszej przeglądarki, która pozwoli Ci skorzystać z pełni możliwości oferowanych przez nasz portal, jak również znacznie ułatwi Ci przeglądanie internetu w przyszłości :)

Pobierz nowszą przeglądarkę:

Tomaszów Lubelski

25 lutego 2022 r.
23:19

Przed wojną uciekli na Lubelszczyznę. "Najważniejsze są dzieci"

28 0 A A

Ola zabrała najmłodsze dzieci i pojechała nie wiedząc gdzie, byle dalej od wojny, bo dzieci są najważniejsze. Olena płacząc przyznaje, że pierwszy raz w życiu nie wie, co robić. Straciła pracę i być może dom, ale ocaliła siebie i dzieci. Dzisiejsza historia Ukrainy to historia silnych kobiet i walecznych mężczyzn.

AdBlock
Szanowny Czytelniku!
Dzięki reklamom czytasz za darmo. Prosimy o wyłączenie programu służącego do blokowania reklam (np. AdBlock).
Dziękujemy, redakcja Dziennika Wschodniego.
Kliknij tutaj, aby zaakceptować

Polówki w Lubyczy

W szkole podstawowej w Lubyczy Królewskiej utworzono punkt recepcyjny. Przed wejściem porządku pilnują policjanci. Obok papierosa nerwowo pali Oleg. Rozmawiać nie chce. „Nie nada” – macha tylko ręką. W oczach łzy.

Wchodzimy do środka. W korytarzu dziewczyna z psem na rękach. Krzyczy. Nie wie, gdzie iść. Wolontariusze wskazują jej drogę. Wchodzimy na salę gimnastyczną. Wzdłuż jednej ze ścian rozstawione stoliki. Kobiety robią kanapki rozsmarowując na grubych kropkach chleba pasztet. Starsze dzieci malują. Na obrazkach nie ma wojny. Są kolorowanki z uśmiechniętymi kaczkami i naklejki. Dziewczyny plotą sobie warkocze. Naprzeciwko stołów niebieskie kotary dzielą powierzchnię na trzy części. W pierwszej - 19 polówek, w drugiej - 30, w trzeciej bawią się dzieci.

Konstantyn

Konstantyn ma 6 lat. Nie bawi się z dziećmi. Siedzi naburmuszony obok swojej mamy. Marija uspokaja: syn jest zdrowy. Nic mu nie jest. Ot, po prostu pokłócił się przed chwilą z innym chłopcem. Trochę się pobili. Jak to dzieci. Wsio normalne. Ale zaraz na pewno mu przejdzie i będzie biegać ze swoim siedmioletnim bratem. Bo Marija do Polski przyjechała z dwoma synami.

– Właściwie z trzema. Mam termin na koniec kwietnia – mówi głaszcząc się po zaokrąglonym brzuszku ukrytym w dżinsowych ogrodniczkach. – Jeszcze nie wiem, jak będzie się nazywać.

– Urodzisz w Polsce czy w Ukrainie? – pytam.

– Nie wiem. Nie wiem, czy do tego czasu będzie wojna. Ale wierzę, że będzie wtedy spokojna, wolna Ukraina i wrócę do męża – mówi.

Rodzina Mariji mieszka w okręgu lwowskim. Kobieta wcześniej pracowała w firmie szyjącej skórzane elementy tapicerek samochodowych. Ostatnio zajmowała się już tylko domem i dziećmi. Potem trzeba było uciekać. Na granicę w piątek rano przywiózł ją mąż. Uściskał. Przytulił dzieci. Wrócił. Bo mężczyźni Ukrainy opuścić nie mogą.

– Mieliśmy jechać z mężem do Bolesławca, bo tam są znajomi. Mieliśmy u nich zamieszkać. Ale męża nie puścili. Teraz czekam na teściową. Ma przyjechać samochodem i nas tam zabrać. Nie wiem, ile jej to zajmie – mówi Marija. – Czekamy.

Teściowa dojeżdża po niespełna godzinie. Mirija uśmiecha się. Wciąż pochmurny Konstantyn przybija żółwika. 

Marija i Konstantin (fot. PeeM)

Trzęsące się brody

W kontaktach z uchodźcami jest mnóstwo trzęsących się bród, trudności z opanowaniem głosu i powstrzymaniem łez. Tak jest po obu stronach: i u uciekinierów i pomagających im Polaków.

– To ciężka praca. Ludzie płaczą. Ja płaczę. To jest bardzo obciążające zadanie, ale wiem, że nie mogę zrezygnować. Muszę wytrwać, ale po pierwszym dniu już widzę, że nie będzie lekko – mówi jedna z kobiet pomagających uchodźcom w Lubyczy Królewskiej.

Dwie inne kobiety roznoszą między polówkami koszyk pełen przekąsek i słodyczy. Wciskają maluchom tyle, ile zmieści się w łapki i w kieszonki. Dokładają matkom „na potem”. Śpiącym dzieciom wkładają przysmaki pod koce. Byle więcej. Odchodzą. Wracają. Jeszcze dokładają. Unikają tylko kontaktu wzrokowego. Nie podnoszą głów. Starają się nie patrzeć na dzieci. Tak łatwiej powstrzymać łzy.

Cztery godziny

Punkt recepcyjny nie jest miejscem, w którym można zostać na dłużej. To miejsce chwilowego pobytu, z którego jest się kierowanym do innego ośrodka w głębi kraju. Żeby przyjąć nowe osoby, wcześniej przyjęci muszą ustąpić im miejsca. W założeniach pobyt nie powinien być dłuższy niż 4 godziny. To teoria, bo jak po 4 godzinach wyprosić rodzinę, która przejechała 400 kilometrów, a ma przed sobą jeszcze drogę do Poznania. Albo jak w środku nocy zrywać z polówki malusieńkie dzieci, które dosłownie zdążyły zasnąć. W środku nocy, bo punkt działa całodobowo. Światło nie jest gaszone, bo ciągle przyjeżdża ktoś nowy. Ciągle ktoś wyjeżdża.

– Idziemy na żywioł. Nikt nas nie przeszkolił jak to ma wyglądać – słyszymy w jednym z takich miejsc na Lubelszczyźnie. – W 2014 było 6 tys. uchodźców. A teraz? Pierwszego dnia podobno było 20 tys. Robimy tak na czuja. Robimy tak, jakbyśmy my chcieli być przyjęci.

Z obserwacji pracowników punktu recepcyjnego: starsze kobiety nie uciekają z Ukrainy. Jeśli już, to tylko ze swoimi córkami i wnuczkami. Pozostałe wolą pozostać w domach. Na ucieczkę decydują się głównie kobiety w ciąży lub z bardzo małymi dziećmi. Te często płaczą. Zwykle, gdy rozmawiają przez telefon z mężami lub gdy dowiadują się, że znajomi, którzy telefonicznie deklarowali im zapewnienie noclegu w Polsce wycofują się z chęci pomocy. Takich sytuacji jest bardzo dużo.

Nie każda uchodźczyni chce o swoich problemach rozmawiać. Słysząc taką propozycje kobiety zapadają się w sobie. W oczach widać przerażenie. Inne wpadają za to w słowotok. Chaotyczne, wypowiadane z szybkością karabinu maszynowego słowa czasami trudno zrozumieć. Przewija się tylko jedno - bomby. A potem słowa przerywa histeryczny płacz. Wtedy można zrobić już tylko jedno. Przytulić.

Dwie kobiety roznoszą między polówkami koszyk pełen przekąsek i słodyczy (fot. PeeM)

Wojna

– Myśmy szybko uciekali, to strzałów nie słyszałam żadnych – mówi Alina z Kowla. – Samoloty za to nad nami latały. Bałam się, że będą bomby rzucać. Teraz boję się o brata. On został we Lwowie. Będzie go bronił.

Trzy siostry spod Kijowa przeszły granicę w piątek popołudniu. Najstarsza, 23-latka z 3-letnim synkiem. Mąż - strażak został w domu.

– Bardzo się o niego boję. Tam jest już obstrzał. Myśmy tego nie widziały, bo wyjechałyśmy w pierwszym dniu. Ale mamy telefony. Tam jest już strasznie. Tam są bomby. Ludzie do schronów chodzą – opowiada. – O to taki ruski pokój zapanował w Ukrainie. Myśmy nie chciały żeby do nas strzelali. Nie chciałyśmy wyjeżdżać. Nam się dobrze żyło.

Najmłodsza z sióstr, 17-latka chodziła do szkoły i szykowała się do wstąpienia do 11 klasy.

– Zostawiłam tam narzeczonego. On jest żołnierzem. Bardzo się o niego boję, bo ryzykuje swoim życiem. Boję się o całą swoją rodzinę, bo oni tam strzelają do cywilów. Strzelają po wszystkich. 

– U nas było w Żytomierzu wojskowe lotnisko. Już ostrzelane. Już go nie ma. Nie czekałam, aż nas ostrzelają i nas nie będzie. My kobiety, które mamy dzieci musimy uciekać – mówi Olena, mama kilkuletniego synka i starszej córki. - My nie po to je rodziły i chowały żeby one teraz umierały. Dlatego uciekamy. Najczęściej do Polski, ale mam też koleżanki, które uciekały na Rumunię i Slowację. Bo obowiązkiem kobiet jest chronić dzieci, a obowiązkiem mężczyzn walczyć. Oni przywożą nas na granicę. Zostawiają tu swoje żony i dzieci i wracają. Nasi chłopcy mołodcy! 

– Obowiązkiem kobiet jest chronić dzieci, a obowiązkiem mężczyzn walczyć – mówi Olena. Jej mąż został w Ukrainie. (fot. PeeM)

Autokary i drogie suv-y

Część Ukrainek przyjeżdża do Polski autobusami. Tak zrobiła Mirka. Decyzję o wyjeździe podjęła sama. Jechać nie chciała ani jej 59-letnia mama ani 12-letni syn. Kobieta spakowała każdemu po plecaku i kazała zakładać buty.

– Uparłam się i im kazałam. Musieli posłuchać. Nie mogliśmy zostać. Tam bardzo straszno jest… – mówi. – Trzeba żyć. Trzeba ratować dzieci.

Tak z Brodów w okręgu lwowskim przyjechała też Luba, 31-letnia mama 9-letniego Zachara i 3-letniego Dymitra.

– Priwiet – Zachar wyciąga rękę. Uśmiecha się. Z niejednym dziennikarzem już rozmawiał. Zupełnie się nie wstydzi.

Lubie słowa przechodzą przez gardło znacznie trudniej.

– To się dzieje. Ja to widziałam. To wojna. To nie jest film – wypowiada łamiącym się głosem. – Mi ciężko o tym mówić. Wybacz.

Ale wiele osób przyjeżdża do Polski własnymi samochodami. To właśnie po autach można poznać, jak zasobny jest portfel właściciela. Ci, którzy przyjeżdżają drogimi autami nie szukają noclegu. Mają już zamówione miejsca w hotelach, hostelach, agroturystykach. Stać ich na ich opłacenie pobytu nie myśląc, jak wiele dni czy tygodni przyjdzie im spędzić w obcych łóżkach.

Tak zrobiła Oliena z Kijowa. Do Polski przyjechała z rasowym pieskiem, 6- i 15-letnią córką i 82-letnią mamą. Kobieta będąc jeszcze w domu wynajęła hotel w Tomaszowie Lubelskim.

– Cieszymy się, że jesteśmy bezpieczne, ale jesteśmy bardzo zmęczone. Jechałyśmy 25 godzin – mówi przepraszając, że nie ma sił na rozmowę.

Olena

Nie wszyscy są w tak szczęśliwej sytuacji. Swetłana przyjechała z niespełna rocznym synkiem i niespełna tysiącem złotych w granatowym paszporcie. Uciekając przed wojną myślała tylko o dziecku. W plecak włożyła głównie jego rzeczy. Dla siebie ma tylko dodatkowe spodnie, sweter i bieliznę na zmianę.

– Pani, my żyjemy! – podkreśla. – To najważniejsze. Reszta nieważna.

Olena z Iwano-Frankowska ma czworo dzieci: 15-, 13-, 11- i 8- lat. Dwóch synów. Dwie córki. Życie tak jej się poukładało, że zostali jej tylko oni. Najpierw odszedł jej tata, potem mama. Umarł też mąż.

– Ale zawsze sobie radziłam. Zawsze dawałam radę – mówi i wspomina, że jako marketing menadżer zarabiała naprawdę dobre pieniądze. Bez wyrzeczeń mogła utrzymać całą rodzinę. Na wiele mogli sobie pozwolić. Ale teraz nadleciały bomby i firmy już nie ma. – Nie wiem, czy jest dom. Może jego też już nie ma. Najpierw schroniłam się z dziećmi w łazience. Przez okno to wszystko widzieliśmy. A potem złapałam tylko coś do jedzenia i zaczęliśmy uciekać.

Najmłodszy syn najbardziej płakał patrząc na bombardowane lotnisko. Potem już łez nie było. Nie było też skarg. Nie narzekał nawet gdy ostatnie 6 kilometrów do granicy szli nocą na piechotę. Nie narzekał też potem.

– Na granicy byliśmy o 5 rano, ale nie mogliśmy przejść. Dowiedzieliśmy się, że na nogach przejść nie można, że można tylko samochodem. Ale nikt nie chciał zabrać pięciu osób. Nie było miejsca. Wtedy bałam się bardzo, że my tam już zostaniemy w polu i nadlecą bomby – opowiada.

Ostatecznie udało się zatrzymać busa. Dwoje najmłodszych dzieci siedziało sobie na kolanach. Reszta stała. Za przejechanie kilku kilometrów zapłacili 100 dolarów.

– Nie wiem, co teraz z nami będzie. Nie mam siły. Pierwszy raz w życiu nie wiem co robić – płacze Olena. – Ja chcę tylko moim dzieciom zapewnić bezpieczny dach nad głową. W Ukrainie go już nie mamy. Teraz cały czas czytam wiadomości. Rosja tak szybko zajmuje nasze terytorium. Nie wiem co zrobimy. To się dzieje tak szybko. Mój jedyny cel to ocalić dzieci.

– Pierwszy raz w życiu nie wiem co robić – płacze Olena. – Ja chcę tylko moim dzieciom zapewnić bezpieczny dach nad głową. (fot. PeeM)

Rodziny

Alina z Kowla przyjechała do Polski z 7-letnim synem i 5-letnią córką. Czekają na męża.

– On pracuje w Niemczechi teraz do nas przyjedzie – zdradza kobieta.

– Wy do niego nie chcecie jechać? – pytam.

– My wolimy Polskę. Wy dla nas więcej robicie niż inni. I stąd do domu łatwiej będzie wrócić jak tylko wojna się skończy. Jak jeszcze będzie dom...

Wśród Polaków, z którymi rozmawiam słychać głosy, że niektórzy Ukraińcy wykorzystują wojnę, żeby ściągnąć tu swoje rodziny i zalegalizować ich pobyt. Przy przejściu w Hrebennem stoi rzeczywiście wielu mężczyzn. Sprowadzają rodziny bez powodu? 

– Czekam na trzy córki i maleńkie wnuki: 2-, 3-, 4 lata – mówi Władymir. – Ja pracuję 80 kilometrów do Krakowa. Oni uciekają do mnie, bo tam u nich wojna. Strzały. Wcześniej one pracowały u siebie w fabrykach i po wojnie na pewno wrócą. Albo będą pracować w tych fabrykach albo będą je odbudowywać.

– Siostra z dziećmi, mama, żona – wylicza Dmytro. – Oni jeszcze daleko. Jadą z Charkowa. Dziś nie dojadą na pewno. Muszą najpierw trafić na noc w bezpieczne miejsce. Ale ja tak przyjechałem na granicę sobie obejrzeć. Może pomóc będę mógł innym 

– Jak przyjadą zatrzymają się u pana? – pytam.

– Tak. Zawiozę ich i wracam.

– Gdzie?

– Na Ukrainę.

– Nie może pan tu zostać?

– Nie mogę. Nie chcę.

– Chce pan walczyć?

– Nie chcę. Kto chce? Nikt nie chce walczyć, ale trzeba.

– Wygracie?

– Szansy nie mamy. Wszyscy wiedzą, jakie siły są w tym układzie. Ale tam trzeba być. Może się uda... Wojsko nasze teraz i tak dobrze stoi. W 2014 to nic nie było. Teraz są chłopy podszykowane. Zresztą i nie wojsko, ale i bardzo dużo ludzi od nas teraz idzie na wojnę. Z każdego miasta po trzy autobusy co najmniej jadą każdego dnia. Nikogo nie trzeba namawiać. Ludzie sami idą tylko żeby broń im dać. Żeby było czym walczyć.

– Macie żal, że wam zbrojnie nie pomagamy?

– Rozumiemy, że nie możecie. Nie powiem, bo się bardzo na polityce nie znam. Każdy chciałby pomocy w takim trudnym czasie. A Pani jak upadnie to też chce żeby ktoś podał rękę i pomógł podnieść. Ale my wszystko rozumiemy.

W Ukrainę wraca też Mikołaj. W piątek wieczorem razem z bratem odbierali z granicy swoje żony z – w sumie – ośmiorgiem dzieci.

– We Lwowie jest niebezpiecznie. W nocy mieli trwogę. Chodzili do schronu, ale nie było bombardowania – opowiada. – Jak kobiety do nas przyjadą to odwieziemy je do Warszawy, bo tam z bratem pracujemy, zostawimy im pieniądze i wracamy do domu. Musimy do Ukrainy. Tam matka. Jak tam ją zostawić? Ona przyjechać do Polski nie chciała. Będziemy się nią opiekować i walczyć. Tak nie może być, Wszyscy się boją wracać i iść na wojnę, ale tak nie może być, że się nas napada. Także się boimy, ale wracamy. Chyba najbardziej się boimy nie że zginiemy, ale że nie zdążymy. U nas się mówi, że w sobotę w nocy może już nie być ukraińskiego Lwowa. Ma być bombardowanie, ale nie wiem czy to prawda jest.

Granica w Hrebennem. Jedni czekają na bliskich. Inni wracają. (fot. PeeM)

Granica

W piątek pojedyncze osoby podwożone przez rodziny do przejścia granicznego w Hrebennem do punktu recepcyjnego przywozili strażacy.

– Teraz osiem osób. Wcześniej cztery – wylicza jeden ze strażaków. – One nawet nie pytają, gdzie jadą. Niektóre wiedzą. Inne są za bardzo zmęczone lub przerażone. 

Z okręgu lwowskiego przyjechała Ola z córką Orysją, synową i dwójką wnucząt: Anastazją i Anną. Dojeżdżając do granicy zabierały do busa inne kobiety idące z dziećmi w stronę Polski na piechotę. Najmłodsza z zabranych, 20-latka, miała tylko mały plecaczek i dwumiesiezcne dziecko na ręku. Uciekając zdążyła zabrać tylko pieluchy i pieniądze.

Ola postanowiła rozwieść wszystkie "stopowiczki" po zamówionych przez nie hotelach. Sama wiedziała, że aż do Lublina wolnych miejsc noclegowych praktycznie nie ma.

– My szukamy u was ratunku. Może wiecie, gdzie my mamy jechać? – pyta nas. – My nikogo tu nie mamy. Nikogo nie znamy. Możemy spać gdziekolwiek, ale musi być blisko, bo nam dzieci płaczą.

Ostatecznie kobiety decydują się pojechać do Lubyczy.

– Jak skończy się wojna to wrócimy do siebie. Tam moja siostra. I druga siostra. I brat. Tam moja rodzina. Tam na nas czekają. Tam też jest mąż i dwóch synów studentów. Oni teraz wojują. Za wolną Ukrainę. Tak ich wychowałam.

– Boisz się o męża i synów? – pytam.

– I o nich się boję i o innych. O każdego człowieka. O wszystkich. Ale nie miałam wyjścia. Zerwałam się. Zabrałam najmłodsze dzieci i pojechałam nie wiedząc gdzie jadę. Bo dzieci są najważniejsze.

- Zabrałam najmłodsze dzieci i pojechałam nie wiedząc gdzie jadę. Bo dzieci są najważniejsze - mówi Ola. (fot. PeeM)

Na granicę przyjechał też Jurij, który pracuje w okolicach Warszawy. Kilka dni temu w gości przyjechał do niego tata, mama i ciocia. Kiedy kobiety dowiedziały się o wojnie postanowiły wracać.

– W domu, w Tarnopolu zostały dzieciaki. Malutkie. Jeden 12 lat. Drugi 2 lata. U nich na razie dobrze, ale wojna idzie. W tej miejscowości wojny jeszcze nie ma, ale może być – mówi jedna z kobiet. – Nie wiemy jak teraz przejechać granicę. Poczekamy może jakiś bus będzie jechać. Potem do domu mamy jakieś 150 km. Też nie wiemy jak dojedziemy, ale jak będzie trzeba na piechotę pójdziemy.

Dziennikarze

Na przejściach granicznych i w punktach recepcyjnych w Lubelskiem mnóstwo dziennikarzy. To ludzie z całego świata: Francji, Turcji, Wielkiej Brytanii, Kanady. Wielu nie zna ani ukraińskiego ani rosyjskiego. Większość uchodźców nie mówi płynnie po angielsku dlatego żurnaliści proszą o pomóc w tłumaczeniu rozmów.

– Niech o tych dzielnych ludziach dowie się cały śwait – podkreślają.

Robi się ciemno. Co dziennikarze zrobią? Tylko nieliczni będą przekraczać granicę żeby relacjonować co dzieje się po drugiej stronie. Większość zostanie w Polsce żeby pokazywać, co dzieje się w pobliżu przejść.

Na przejściu w Hrebennem zostaje też rodzina Jurija. Nie wiedzą, kiedy będą mogli wsiąść do busa, który zawiezie ich do domu na Ukrainie. I czy w ogóle taki bus przyjedzie…

ONZ szacuje, że przed wojną ucieknie ok. 5 mln Ukraińców.

Ośrodek recepcyjny w Lubyczy Królewskiej

e-Wydanie

Pozostałe informacje

Fajerwerki mogą być śmiertelnym zagrożeniem. Używajmy ich z głową

Fajerwerki mogą być śmiertelnym zagrożeniem. Używajmy ich z głową

Zbliża się Sylwester i Nowy Rok. Policja przestrzega przed bezpiecznym używaniem fajerwerków, a wojewoda lubelski wydał rozporządzenie.

Nowe auta w lubelskiej policji. A nawet 277 nowych aut

Nowe auta w lubelskiej policji. A nawet 277 nowych aut

W 2024 roku Komenda Wojewódzka Policji zakupiła 510 pojazdów służbowych. 277 zasili garnizon lubelski.

Policja go szukała. Wpadł z marihuaną

Policja go szukała. Wpadł z marihuaną

Zamojscy policjanci zatrzymali 29-latka, który poszukiwany był listem gończym i nakazem doprowadzenia. Mężczyzna w chwili zatrzymania miał przy sobie narkotyki.

Marek Marciniak z Azotów Puławy w kadrze Polski na Turniej 4 Narodów

Marek Marciniak z Azotów Puławy w kadrze Polski na Turniej 4 Narodów

Konsultacja szkoleniowa reprezentacji Polski odbywać się będzie w Płocku od 26 do 30 grudnia oraz od 2 do 13 stycznia. Na liście wybrańców selekcjonera Marcina Lijewskiego znalazło się 27 zawodników, w tym skrzydłowy Azotów Marek Marciniak.

Amatorka darmowych kosmetyków w rękach policji

Amatorka darmowych kosmetyków w rękach policji

Policjanci z Lublina zatrzymali kobietę, która dokonała co najmniej 9 kradzieży w drogeriach. Łupy wyceniono na ponad 4 tys. zł.

Ostrożnie na drogach, bo nie będzie nic widać. IMGW wydało alert

Ostrożnie na drogach, bo nie będzie nic widać. IMGW wydało alert

Instytut Meteorologii i Gospodarki Wodnej ostrzega mieszkańców województwa lubelskiego przed gęstymi mgłami. Widoczność może spaść nawet do 100 metrów.

Jazda na podwójnym gazie zakończona przez policję

Jazda na podwójnym gazie zakończona przez policję

Dzień przed wigilią dęblińscy policjanci zatrzymali dwie kobiety jadące pod wpływem alkoholu. Rekordzistka miała 2,5 promila alkoholu.

Mały gest, a tak wiele znaczy. Podarujmy rodzinie iskierkę nadziei w te święta!

Każda złotówka to iskierka nadziei. 2-letni Szymon potrzebuje pomocy

„W te święta marzymy tylko o zdrowiu naszego synka” – mówią rodzice 2-letniego Szymona Zelenta, z prośbą o pomoc w uratowaniu jego życia. Chłopiec cierpi na dystrofię mięśniową Duchenne’a i jedyną jego nadzieją jest terapia genowa dostępna w USA... za 15 milionów złotych.

Jacek Kosierb zaprezentował publikację pt. „550-ludzi futbolu na 550-lecie Województwa Lubelskiego”

550-ludzi futbolu na 550-lecie Województwa Lubelskiego promocja książki za nami

W galerii Miejsko-Powiatowej Biblioteki Publicznej w Świdniku odbyła się promocja książki Jacka Kosierba pt. „550-ludzi futbolu na 550-lecie Województwa Lubelskiego”

Pracowita Wigilia strażaków. Nie żyje 5 osób

Pracowita Wigilia strażaków. Nie żyje 5 osób

Tylko w Wigilię strażacy w całej Polsce mieli 871 interwencji. Głównie to pożary i zatrucia czadem.

Pilnie poszukiwani pracownicy do pracy w Niemczech

Pilnie poszukiwani pracownicy do pracy w Niemczech

Agencja pracy QUIP AG od ponad 20 lat rekrutuje pracowników do pracy w Niemczech. W dziedzinie przemysłu, handlu i produkcji oferujemy specjalistom i specjalistkom przyszłościowe i interesujące oferty pracy z perspektywami. Poszukujemy i oferujemy wiedzę, rzetelność i uczciwą grę.

Wykolejenie lokomotywy i wyciek paliwa

Wykolejenie lokomotywy i wyciek paliwa

W wigilijne popołudnie zamojscy strażacy zostali wezwani do wykolejonej lokomotywy.

Gdzie po leki w święta? Niektóre apteki są czynne
LISTA APTEK

Gdzie po leki w święta? Niektóre apteki są czynne

Podczas świąt Bożego Narodzenia oraz w Nowy Rok sklepy oraz apteki są zamknięte. Jedna są także miejsca, które pełnią świąteczny dyżur i można zakupić lekarstwa.

Policja zadba o nasze bezpieczeństwo. O czym warto pamiętać?
Święta na drodze

Policja zadba o nasze bezpieczeństwo. O czym warto pamiętać?

Mundurowi patrolują drogi całego województwa. Tradycyjnie sprawdzają prędkość, trzeźwość kierowców oraz stan techniczny ich pojazdów.

Kacper Adamski odchodzi z Azotów Puławy

Azoty Puławy tracą kluczowych zawodników. "Klub może nie przetrwać połowy nowego roku"

Puławski klub, od wycofania się ze sponsorowania partnera strategicznego klubu Grupy Azoty Puławy, boryka się z kłopotami finansowymi. Drużyna wprawdzie przystąpiła do rozgrywek 2024/2025, ale obecnie wydaje się, że dotarła już do ściany. Na przełomie roku sprawdził się bowiem czarny scenariusz.

ALARM24

Masz dla nas temat? Daj nam znać pod numerem:
Alarm24 telefon 691 770 010

Wyślij wiadomość, zdjęcie lub zadzwoń.

kliknij i poinformuj nas!

Najczęściej czytane

Dzisiaj · Tydzień · Wideo · Premium