Rosja zaatakowała Ukrainę, a rozkaz do zbrojnej inwazji w czwartek, 24 lutego, wydał prezydent tego kraju Władimir Putin. Ukraiński parlament wprowadził stan wojenny. – Putin chce przejść do historii jako wielki imperator, który odbudował upadłe Imperium Rosyjskie – mówi nam generał Waldemar Skrzypczak, były dowódca Wojsk Lądowych RP
Nasz wschodni sąsiad został zaatakowany z powietrza, z ziemi, a także padł ofiarą rozpoczętego już dzień wcześniej cyberataku na najważniejsze instytucje państwowe. W czwartek Rosjanie uderzyli z kilku stron jednocześnie: bomby spadały na cele strategiczne, takie jak lotniska czy bazy wojskowe, ale ucierpieli także cywile. Do ataków rakietowych doszło zarówno na wschodzie Ukrainy, w rejonie Charkowa, Doniecka czy Ługańska, ale również na zachodzie – w Kijowie, Lwowie i Iwano-Frankiwsku.
Na zdjęciach i nagraniach dostępnych w internecie widać było kolumny samochodów wyjeżdżających ze stolicy kraju. Ludzie gromadzili się też w sklepach, aptekach, ale byli bardzo zdyscyplinowani. – Drodzy Kijowianie! Ukraina została zaatakowana przez agresora. Ryk pocisków słychać również w Kijowe. Najgorszym wrogiem jest teraz panika. Nie traćmy wiary – apelował do swoich rodaków Witalij Kliczko, mer Kijowa. W stolicy cały czas słychać syreny, a mieszkańcy znajdują schronienie na stacjach metra.
W konflikt zamieszana jest również Białoruś, gdzie w ostatnim czasie stacjonowały wojska rosyjskie. Niepotwierdzone doniesienia mówiły o tym, że żołnierze z armii prezydenta Alaksandra Łukaszenki też przekroczyli ukraińską granicę. On jednak temu zaprzeczał. – Naszych żołnierzy tam nie ma. Ale w razie potrzeby, jeśli Rosja ich potrzebuje, będą tam – mówił.
O godz. 15 dowódca naczelny sił zbrojnych Ukrainy gen. Walerij Załużny potwierdził, że z terenu Białorusi wystrzelono w stronę Ukrainy cztery rakiety balistyczne.
Straty po obu stronach
– Co najmniej osiem osób zostało zabitych i dziewięć rannych na Ukrainie w wyniku rosyjskiego ostrzału. Wśród ofiar jest 17-latek zabity w obwodzie chersońskim i osoba, która zginęła w ataku lotniczym na miasto Browary w obwodzie kijowskim – poinformowało w czwartek ukraińskie ministerstwo spraw wewnętrznych. To były pierwsze doniesienia o ofiarach po stronie Ukrainy.
Przed godz. 11 ten bilans był już większy. Jak podało biuro prezydenta Wołodymyra Zełenskiego, zginęło ponad 40 ukraińskich żołnierzy, a kilkudziesięciu zostało rannych. Śmierć poniosło mniej niż 10 cywili.
Z kolei według komunikatu Dowództwa Połączonych Sił Zbrojnych Ukrainy, w czwartek zestrzelono pięć rosyjskich samolotów bojowych i jeden rosyjski śmigłowiec nad regionem Ługańska.
Sytuacja zmienia się jednak z minuty na minutę, dlatego dokładna liczba zabitych i rannych nie jest znana. Co chwila docierają nowe informacje o stratach po obu stronach.
Wojskowa operacja specjalna
W poniedziałek Rosja uznała niepodległość dwóch samozwańczych, prorosyjskich republik na wschodzie Ukrainy – mowa o Donbasie i Ługańsku. Separatyści poprosili prezydenta Władimira Putina o zbrojną pomoc, a ten odpowiedział z całą stanowczością. Jak sam powiedział, głównymi celami działań armii rosyjskiej są „demilitaryzacja i denazyfikacja” Ukrainy.
– Pierwsze symptomy tego, co się dzieje, były już w październiku ubiegłego roku, kiedy Putin powoływał liczne rezerwy do jednostek centralnego i wschodniego okręgu wojskowego. Według mojej oceny, powołał między 30-50 tys. rezerwistów na ćwiczenia. To było znaczące przedsięwzięcie, które świadczyło o tym, że coś się może szykować – mówi w rozmowie z Dziennikiem gen. Waldemar Skrzypczak, były doradca ministra obrony narodowej Tomasza Siemoniaka, podsekretarz stanu w Ministerstwie Obrony Narodowej w latach 2012-13, generał broni i były dowódca Wojsk Lądowych RP, ekspert Fundacji im. Kazimierza Pułaskiego.
I dodaje: – Stało się tak, że praktycznie od grudnia Putin gromadził wojska przy granicy z Ukrainą i stopniowo ten potencjał narastał. Jeszcze na początku stycznia mówiłem, że Putin ma za mało wojska, żeby rozpocząć operacją zaczepną. Wtedy nie miał tej przewagi, którą mieć powinien, żeby taką wojnę zaczynać. Putin gromadził wojska w centralnym i wschodnim okręgu, przygotowywał je, przeszkolił, po czym w pierwszej połowie lutego te wojska przegrupował do europejskiej części Rosji. Można powiedzieć, że pod koniec pierwszej połowy lutego Putin już zyskał przewagę wymaganą do przeprowadzenia operacji zaczepnej przeciwko Ukrainie. Stworzył przewagę cztero- czy pięciokrotną nad potencjałem ukraińskich sił zbrojnych.
– Pilnowanie interesów swojego kraju w XXI wieku nie powinno polegać na zbrojnym najeżdżaniu sąsiada. To jest jakieś nieporozumienie – podkreśla dr Jakub Olchowski, politolog z Katedry Bezpieczeństwa Międzynarodowego UMCS i Instytutu Europy Środkowej. – Niemniej prezydent Putin nie zamierza „odpuścić” Ukrainy z wielu różnych powodów. Kluczowym powodem wcale nie jest kwestia przystąpienia Ukrainy do NATO, bo prawdopodobieństwo, że Ukraina miałaby zostać w przewidywalnej perspektywie przyjęta jest bardzo niewielkie. Nikt tego Ukrainie nie obiecywał i Kijów ma tego świadomość.
Ukraina się broni
– Nasi żołnierze potrzebują wsparcia ze strony obywateli. Proszę mi wierzyć, że nasza armia jest pełna odważnych ludzi. Armia jest taka, jak nasi obywatele. Siły zbrojne Ukrainy prowadzą ciężki bój, odpierają ataki ze wszystkich kierunków. Na naszą ziemię przyszedł napastnik. Potrzebna jest solidarność. Musimy utrzymać państwowość naszego kraju. Będziemy wydawać broń wszystkim, którzy chcą chronić suwerenność naszego państwa – mówił prezydent Wołodymyr Zełenski.
Jednocześnie przekazał, że Ukraina zerwała stosunki dyplomatyczne z Rosją.
– Putin prowadzi operację zaczepno-powietrzną, czyli atakuje rakietami i lotnictwem w systemy obronne, systemy dowodzenia, kierowania państwem, zapasami, uderza na wojska ukraińskie. Jak już je na tyle obezwładni, że system dowodzenia i obrony będzie sparaliżowany, to wykona uderzenie wojskami lądowymi, czyli przejdzie do lądowej operacji zaczepnej. Wykona uderzenie od północy, od południa oraz prawdopodobnie uderzy od wschodu z Ługańska i Doniecka – przewiduje były dowódca Wojsk Lądowych RP.
Przyznaje jednocześnie, że będzie to brutalny konflikt. Nasz rozmówca twierdzi, że Rosjanie wiedzą już, „kogo mają zlikwidować”. – Tu nie będzie sentymentów. Rosjanie będą eksterminować wszystkich tych, którzy będą ich wrogami. Oni mają już listy, jakich przedstawicieli rządu mają wyłapać, kogo rozstrzelać, kogo zamordować skrycie. Będą też wywozić ludność ukraińską, tak samo jak było to w Doniecku i Ługańsku – mówi.
Czy Rosja dąży do zajęcia całej Ukrainy?
– Moim zdaniem nie. Putin chce „rozciąć” Ukrainę na dwie części wzdłuż kierunku Kijów-Odessa. Tą część zajmie, Ukraińców stamtąd wypędzi, a zostawi sobie Rosjan i swoich zwolenników. Wojsk ukraińskich tam nie będzie, bo wszystkie resorty siłowe Ukrainy zlikwiduje. Później zaprowadzi tam swojego porządki, umieści tam swojego namiestnika, który będzie rządził tą Ukrainą. Może ją nazwać „nową Rosją” – tłumaczy polski generał.
Aspiracje Putina
– Putin chce przejść do historii jako wielki imperator, który odbudował upadłe Imperium Rosyjskie. Na razie sięga tam, jak sam mówi, gdzie była ziemia rosyjska, a nie ukraińska. Wydaje się, że głównym celem dla niego jest odbudowa imperium. Sięga też po przemysł ukraiński, po ziemie ukraińskie, które są bardzo życiodajne. Ukrainę nazywa się „spichlerzem Europy” – tłumaczy gen. Waldemar Skrzypczak.
– Ukraina jest potrzebna Putinowi do odbudowania imperium. Bez Ukrainy nie będzie imperium rosyjskiego, takiego, jakim kiedyś było w okresie Rosji carskiej czy Związku Radzieckiego. Po drugie, wyjątkowo niebezpieczna, z punktu widzenia tych ambicji i ambicji samego Putina, jest Ukraina wolna, niepodległa i demokratyczna – tłumaczy dr Jakub Olchowski.
Jako przykład podaje Białoruś: – Kiedy okazało się, że społeczeństwo białoruskie wcale nie jest zadowolone z Alaksandra Łukaszenki i z tego systemu, w jakim przyszło mu żyć, próbowało się go pozbyć, to doszło do natychmiastowej reakcji Kremla i w tej chwili Białorusi praktycznie nie ma. Jest prowincją Rosji, a Łukaszenka jest dosyć karykaturalną marionetką Putina, która powtarza dokładnie słowa prezydenta Rosji – zaznacza dr Jakub Olchowski.
Argument siły
Atak na Ukrainę ma w pewnym sensie także wymiar propagandowy, rosyjski prezydent chce się pokazać jako silny władca, który nie przegrywa. Zdaniem politologa z UMCS, Rosjanie rozumieją tylko argument siły.
– Putin nie chce dopuścić do tego, żeby Ukraina, jako państwo wolne i demokratyczne, rozwijało się i żeby Ukraińcy żyli lepiej niż Rosjanie, bo to byłby dla nich bardzo „zły przykład” – Ukraina, która osiągnęła sukces, wcale nie będąc częścią imperium rosyjskiego. To byłoby fatalne z perspektywy prestiżu Rosji i Kremla oraz tych imperialnych ambicji – mówi dr Jakub Olchowski.
– Dla Putina kluczowym celem Zachodu jest powstrzymanie rozwoju Rosji oraz umniejszenie jej znaczenia na arenie międzynarodowej. Tego typu myślenie, typowe dla rosyjskich nacjonalistów drugiej połowy XIX wieku, brzmi szczególnie anachronicznie w realiach XXI wieku – zauważa dr Andrzej Szabaciuk z Instytutu Nauk o Polityce i Administracji Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego. – Władimir Putin prezentuje skrajnie nacjonalistyczne i imperialistyczne stanowisko, traktując obecną Rosję jako jedynego spadkobiercę, w aspekcie ideologicznym i materialnym, imperium Romanowów oraz Związku Radzieckiego.
Władimir Putin pragnie także osłabić siłę międzynarodowego sojuszu, jakim jest NATO. Niejednokrotnie w swoich żądaniach, jeszcze przed czwartkową inwazją, domagał się, aby Sojusz Północnoatlantycki nie rozszerzał swojej ekspansji na wschód, mając na myśli właśnie Ukrainę.
– Putin na pewno nie poprzestanie na Ukrainie. Kolejnym jego etapem będzie uderzenie tam, gdzie ma mniejszość rosyjską, czyli na Łotwie i w Estonii. Będzie chciał opanować te kraje i dokonać destrukcji NATO. Jeżeli te kraje zajmie, to one ogłoszą, że nie chcą być w NATO i wtedy sojusz zacznie się sypać – przestrzega były dowódca Wojsk Lądowych RP.
Międzynarodowa odpowiedź
Działania dyplomatyczne Zachodu były prowadzone już od kilku miesięcy. W ostatnim czasie retoryka zaczęła się jednak zaostrzać, amerykański wywiad regularnie informował o tym, co planuje rosyjski prezydent. O zaniechanie działań wojennych apelowali do Władimira Putina światowi przywódcy, między innymi prezydent USA Joe Biden czy głowa państwa polskiego Andrzej Duda.
Od niedawna systematycznie wprowadzano także kolejne sankcje. Te uderzyły w rosyjskie banki oraz w oligarchów, ich rodziny i członków rosyjskiego parlamentu. Jednak Rosja dobrze przygotowała się na taką ewentualność. Wprowadzenie ostrzejszych sankcji będzie jednoznaczne z tym, że Zachód również ucierpi, bo utrzymuje z tym krajem stosunki gospodarcze i jest zależny w dużym stopniu od pochodzącego stamtąd gazu.
– Na poziomie dyplomatycznym działo się ostatnio mnóstwo rzeczy, podejmowano mnóstwo wysiłków. Moim zdaniem nie chodzi o to, że dyplomacja zaspała, tylko o to, że te wysiłki były z góry skazane na niepowodzenie. Było wiadomo, że Putin i tak coś zrobi. Gdyby się wycofał, to efekt dla niego byłby katastrofalny. Zostałby uznany, przede wszystkim przez własne elity, za słabego, a w Rosji się słabym nie wybacza – ocenia dr Jakub Olchowski.
Jak dodaje, Zachód odrzucił wszystkie żądania Putina, a on sam znalazł się w takiej sytuacji, w której musiał wykonać ruch. – Obawiam się, że Putin nie ma teraz nic do stracenia. On nie jest szalony. To, co robi, to jest jego kalkulacja – dodaje politolog z UMCS.
Jakie kroki powinien podjąć teraz Zachód?
– Jedyną reakcją, która mogłaby przynieść jakieś rezultaty, jest nałożenie takich sankcji, których do tej pory jeszcze nie było, czyli pełne embargo, konfiskata zgromadzonych na Zachodzie majątków rosyjskich oligarchów, zerwanie jakichkolwiek stosunków ekonomicznych z Rosją, odłączenie jej od systemu SWIFT (międzynarodowego systemu, za pośrednictwem którego instytucje finansowe z całego świata mogą wymieniać się informacjami – dop. aut.). Problem jest taki, że tego rodzaju sankcje mają charakter broni obosiecznej i uderzą też w nas. Po drugie, te sankcje nie powinny uderzać w rosyjskie społeczeństwo, bo to by doprowadziło do jego konsolidacji wokół władzy. Powinny być skierowane w Putina, aparat państwowy Rosji i rosyjskie elity – tłumaczy dr Jakub Olchowski.
Pierwszy stopień gotowości
– Wojsko pozostaje w stanie podwyższonej gotowości od kilku tygodni w związku z napiętą sytuacją na Ukrainie. Siły Zbrojne RP monitorują sytuacje. Wprowadziłem kolejny stopień gotowości w wydzielonych jednostkach. To standardowe działanie mające na celu utrzymanie gotowości Sił Zbrojnych – napisał w czwartek na Twitterze Mariusz Błaszczak, minister obrony narodowej.
Tego samego dnia dowództwo polskiej armii wprowadziło pierwszy stopień gotowości bojowej. Żołnierze dostali rozkaz powrotu do koszar, wycofano im urlopy i wyjazdy służbowe.
Armia sprawdza stan swoich zapasów i stan rezerwistów do mobilizacji.
Zareagowały także Wojska Obrony Terytorialnej – wprowadzono nowy status do natychmiastowego stawiennictwa dla „terytorialsów”. Żołnierze brygad z województw: podlaskiego, lubelskiego i podkarpackiego mogą zostać wezwani do jednostek wojskowych w czasie krótszym niż 6 godzin. Natomiast ci z pozostałych brygad mogą zostać wezwani w czasie krótszym niż 12 godzin. Sygnał o natychmiastowym stawiennictwie otrzymali już żołnierze Zespołu Działań Cyberprzestrzennych WOT.
Gen. Waldemar Skrzypczak powiedział w rozmowie z Dziennikiem, że „Polska jest niezagrożona”. W podobnym tonie wypowiadał się w czwartek w TVN24 Mark Brzeziński, ambasador USA w Polsce.
– Polska jest bezpieczna. Polska jest zabezpieczona. Ameryka stoi ramię w ramię z Polską, jako z partnerem w NATO – mówił. – Mamy 10 tys. żołnierzy amerykańskich w Polsce. Wszyscy w polskich bazach jesteśmy gotowi na każdy scenariusz – dodał. Zapewnił też, że Amerykanie są gotowi reagować „elastycznie, dynamicznie na rozwój sytuacji, na rozwój zagrożeń”.
W Polsce przebywają obecnie żołnierze nie tylko z USA, ale także z innych krajów NATO: 350 Brytyjczyków, 60 Estończyków oraz żołnierze z batalionu wielonarodowego z Rumunii i Chorwacji. Część z nich stacjonuje w Lublinie i w Zamościu.
Minister spraw wewnętrznych i administracji Mariusz Kamiński ogłosił w czwartek, że przy ośmiu przejściach granicznych z Ukrainą na terenie dwóch województw – lubelskiego i podkarpackiego – zostaną otwarte punkty recepcyjne dla osób chcących wjechać do Polski. Połowa z nich będzie w naszym regionie w miejscowościach: Dorohusk, Dołhobyczów, Hrebenne i Zosin. Uchodźcy z Ukrainy będą mogli tam uzyskać niezbędną pomoc, w tym także tę medyczną.