- Pewnego dnia po prostu usiadłam z gitarą, zaczęłam grać jakieś akordy i nucić coś pod nosem. ROZMOWA z Moriah Woods, amerykańską wokalistką i gitarzystką, mieszkającą od sześciu lat w Puławach
• Sala na twoim koncercie na Rockowej Scenie Radia Centrum (20 lutego) była wypełniona po brzegi. Otrzymałaś też wiele ciepłych słów już po swoim występie. Zaskakuje cię takie wsparcie od ludzi?
- Nie jest to aż tak zaskakujące, bo wierzę, że otrzymuję to, co sama daję. Jeśli jestem otwarta i staram się mieć jak najbardziej pozytywny i szczery kontakt z ludźmi, to oni odpowiedzą mi w ten sam sposób. Niesamowicie jest obserwować, jak to się rozrasta. Występuję dopiero od sześciu lat. Z jednej strony to całkiem sporo, a z drugiej niekoniecznie. Obserwowanie tego, jak kolejne osoby odkrywają moją muzykę, piszą do mnie, rozmawiają ze mną, jest trochę zaskakujące.
• Po tym, co usłyszałem na koncercie muszę zapytać: czy uważasz się za szczęśliwą osobę?
- To ciekawe pytanie. Odpowiedź brzmi: nie. Chociaż do pewnego stopnia jestem szczęśliwa. Słucham wielu podcastów i często słucham Joe Rogana (amerykański komentator sportowy i prezenter telewizyjny - przyp. aut.). On jest komikiem i gościł u siebie inne takie osoby. Pamiętam, że jedna z nich mówiła, jak używa poczucia humoru, żeby rozweselić samą siebie. Normalnie życie tej osoby nie jest usłane różami. Mogłabym powiedzieć to samo o sobie. Mam poczucie humoru, czasami to, co robię jest dziwaczne, ale nie powiedziałabym, że jestem szczęśliwą osobą.
• Jest pewien kontrast w twojej twórczości. Z jednej strony podczas swoich występów mówisz o pozytywnych rzeczach, a z drugiej twoja muzyka jest raczej posępna.
- Wydaje mi się, że to kwestia zaakceptowania tego, że nie zawsze wszystko jest w porządku. To nie jest tak, że po nagraniu albumu czuję się tylko bardzo dobrze. Jestem człowiekiem i pewnie do końca życia będę się zmagać z tym, z czym walczę od zawsze. Pewnie będę kontynuowała pisanie mrocznej muzyki (śmiech). Uważam, że jest to atrakcyjne oraz piękne.
• Jaki jest twój sposób na pokazanie całej palety emocji, kiedy tworzysz i grasz ten mroczny folk?
- Może poprzez te rzeczy, o których mówię między piosenkami na koncertach. Ważne jest też to, że po występie mogę spojrzeć ludziom w oczy i powiedzieć: „Jestem tu dla was”. Liczy się ta obecność wśród innych.
• Twoja ostatnia płyta „Old Boy” zainspirowana była walką twojego ojca z nałogami i z depresją. Mówisz o tym podczas swoich koncertów. Ciągle gdzieś to w tobie siedzi?
- Zmagam się z tym od dzieciństwa, więc nie jest to coś, co zniknie razem z albumem albo czymś, co dowiem się o sobie. Wierzę, że to są rzeczy, które dotyczą nie tylko mnie, ale także wielu innych osób. Dostrzegamy jedynie te dobre momenty w życiu innych, patrząc przez pryzmat Facebooka, Instagrama i innych mediów społecznościowych. Nigdy nie widzimy tej mrocznej strony.
Znalazłam się w pewnym momencie w miejscu, kiedy zapytałam siebie: „Co się ze mną dzieje do cholery? Dlaczego nie mogę sobie ułożyć życia? Dlaczego mojego życie jest takie trudne, a inni tylko się budzą, idą do pracy i robią swoje?”. Zauważyłam, że im więcej mówię o swoich problemach, o trudach dnia codziennego, to inni mi odpowiadali, że też tak mają. Musimy kontynuować tę swoją walkę. Zależy też, w jakim otoczeniu się wychowałeś, na kogo mogłeś liczyć, ile miłości otrzymałeś w swoim życiu. Jako dorośli, musimy sami do tego dojść.
• Jaki wpływ miało na ciebie to, że wychowywałaś się w domu, w którym twój ojciec miał problemy z alkoholizmem i depresją?
- W czasach, kiedy byłam nastolatką, czułam się bardzo zakłopotana. Zawsze czułam się też zagubiona, myślałam, że jest tyle rzeczy, które są we mnie nie tak. Byłam załamana i nie wiedziałam dlaczego. Kiedy byłam już starsza, to inaczej rozumiałam, co to znaczy być wychowywanym w otoczeniu ludzi, którzy mają problemy z nałogiem. Nałóg to coś, co pożera twoją duszę. Takie osoby nie potrafią wtedy, na przykład, zająć się swoimi dziećmi. Nie potrafią zrobić podstawowych rzeczy, bo kontroluje ich nałóg.
Kiedy zaczęłam pracować, miałam wtedy 22 może 23 lata, zauważyłam, że jestem jak układanka z brakującymi elementami. Były w moim życiu, miłości, takie rzeczy, których nie otrzymałam, a powinnam. Zmagałam się z takimi problemami jak porzucenie, nienawidziłam samej siebie. To, że wychowywałam się w takim, a nie innym środowisku oznacza, że urodziłam się z pewnymi kartami w ręce i muszę zrozumieć, jak z tym żyć. Mam dwie opcje: mogę pogodzić się z takim rozdaniem albo spróbować dołożyć kilka kart do mojej talii, ucząc się nowych rzeczy o sobie. Dużo pracowałam z ACOA (po polsku DDA: Dorosłe Dzieci Alkoholików, czyli grupy wsparcia dla osób, które dorastały w dysfunkcyjnej rodzinie - przyp. aut.). Dało mi to wiele cennych informacji na temat tego, jak mogę zdobyć to, czego nigdy nie miałam. Nie mam do nikogo żalu, muszę pracować z tym, co mam (śmiech).
• Teraz zmierzasz we właściwą stronę?
- Zdecydowanie.
• Odczuwasz ulgę po tylu latach?
- Tak. Kiedyś towarzyszył mi wstyd. Uważam, że to jedno z tych uczuć, które nas najbardziej niszczy. Mój ojciec miał go w sobie naprawdę dużo i patrzyłam, jak z tego powodu cierpi. Ja czułam się podobnie. Kiedy towarzyszy ci wstyd, nic nie osiągniesz. Zdałam sobie sprawę, że podążam niewłaściwą ścieżką. „Skąd się bierze ten wstyd?”. Sama go wymyśliłam. Mam siłę, żeby to zmienić.
• Podczas twoich koncertów można zauważyć, że masz świetny kontakt z publicznością. W jednym z wywiadów przeczytałem, że początkowo byłaś bardzo onieśmielona występami. To się w ostatnich latach zmieniło.
- Tak i myślę, że szczerość miała tutaj duże znaczenie. Nigdy nie czułam się warta czegoś takiego. Ciągle mam z tym jakieś problemy, ale czuję się bardziej komfortowo w tych swoich zmaganiach. Kiedy zaczynałam występować, to nosiłam okulary. Nie zabierałam ich jednak ze sobą na scenę. Nie widziałam publiczności, bo mnie to przerażało. Dzisiaj noszę szkła kontaktowe, ale jestem też bardzo podekscytowana, kiedy mogę spojrzeć ludziom w oczy i dać im znać, że jestem tutaj dla nich. To niesamowita zmiana. Wiem, że mam coś do przekazania. Jestem świadoma tego, co przeszłam i znam swój cel. Wcześniej tego nie odczuwałam.
• Po przyjeździe do Polski koncertowałaś solo. Co zmieniło się, kiedy dołączyłaś do grupy The Feral Trees w Puławach?
- To, że byli ze mną na scenie inni, dużo mi pomogło. Zamiast pokazywać tylko moją energię na scenie, mogłam się na chwilę schować, a moi koledzy wspierali mnie wtedy. To dzielenie się energią, zamiast tylko dawania jej innym, jest ważne. To ma znaczenie także w interakcji z publicznością. Grałam koncerty dla widzów, z którymi niełatwo było nawiązać kontakt. To potrafi być bardzo wyczerpujące, bo strasznie chcesz złapać z nimi nić porozumienia. Wtedy dajesz im dużo energii. Kiedy grasz z zespołem, to każdy może dać coś od siebie.
• Rok temu rozmawiałem z twoim kolegą z zespołu The Feral Trees, Grzegorzem Naporą. Powiedział, że grupa ciągle istnieje, ale każdy koncentruje się na swojej pracy. Wrócicie jeszcze do gry pod tym szyldem?
- Czas pokaże. Teraz wszyscy robimy swoje rzeczy. Jestem bardzo dumna z tego, co stworzyliśmy wspólnie w tym projekcie. Uważam, że to skończyło się we właściwym momencie, bo zmierzałam wreszcie we właściwym kierunku, mogłam ułożyć sobie pewne sprawy w swoim życiu. Każdy z nas miał swoje plany, które musiały czekać, bo The Feral Trees było na pierwszym miejscu. To było bardzo ważne, że wszystko poszło w takim, a nie innym kierunku. Mamy trzy, może cztery nienagrane piosenki. Chociaż, jedna z nich została już nagrana. Ciągle mamy materiał, który możemy wykorzystać.
• Nagrałaś dwa albumy: „The Road To Some Strange Forest” i „Old Boy”. Jaką muzykę na nich znajdziemy?
- To jedno z najtrudniejszych pytań, jakie dostaję. Ciężko jest zawrzeć wszystko w kilku zdaniach... Wiem, że są grupy, które mówią: „Hej, zagrajmy taką muzykę jak Pink Floyd” albo „Nasza muzyka to blues i rock”. Nigdy nie byłam takim typem muzyka. Pewnego dnia po prostu usiadłam z gitarą, zaczęłam grać jakieś akordy i nucić coś pod nosem. Nigdy nie miałam dokładnej wizji tego, jak chcę brzmieć. Oczywiście, słuchałam artystów, którzy byli dla mnie dużą inspiracją, ale nie jest łatwo przypisać moją muzykę do konkretnego gatunku. Uwielbiam stary amerykański blues i folk. Ale lubię też sludge metal, amerykański rock’n’roll... Jest tego bardzo dużo. Kiedy zaczynam grać, to po prostu płynę razem z melodią. Gdybym miała wybrać konkretną nazwę dla swojej muzyki, to byłby to mroczny folk.