Ola Lebedenko, Ukrainka, która ze swojej ojczyzny uciekła w pierwszych dniach wojny, dzieli się z nami kolejnym wpisem swojego pamiętnika. Jak teraz wygląda jej praca na Liliowej 5 w Lublinie?
W kwietniowym kalendarzu minęło już sporo czasu, a ja wciąż mam 24 lutego. Dla mnie wiosna nie nadeszła. Wciąż czuję, jakbym śniła i nie mogę się z tego obudzić. Widzę swoją rzeczywistość. Widzę że żyję, że nic mi w tej chwili nie grozi, ale moje normalne życie zatrzymało się 24 lutego…
Nadal jestem wolontariuszem na Liliowej 5 w Lublinie, razem z Olą Adamowicz i jej silnym zespołem. Spotykają się tutaj dwie grupy ludzi: tych, którzy naprawdę potrzebują pomocy i wsparcia oraz tych, którzy dają im pomoc i wsparcie. Niestety, w drugiej grupie jest znacznie mniej osób, a w pierwszej potrzeb dużo więcej.
Niemal codziennie przychodzi do nas sympatyczny starszy pan i przynosi czekoladę, szczerze się uśmiecha, cicho kładzie czekoladki na stole i odchodzi. Nie mamy nawet czasu, by powiedzieć „Dziękuję”. Ten skromny człowiek otrzymał od nas swoje imię „Święty Mikołaj”. On nawet tak wygląda. Pewnego dnia krzyknęłam za nim: „Dziękuję, Święty Mikołaju!”. Na co odwrócił się, uśmiechnął, pogładził swoją brodę i bez słowa poszedł sobie. Po spotkaniach z takimi ludźmi nabieram wiary w dobrą bajkę.
Niedawno odwiedził nas James S. Gordon. To człowiek światowej sławy, który skromnie przybył do nas na Liliową 5. Jest profesorem, psychoterapeutą, który studiował na Harvardzie, jest dyrektorem Centrum Medycyny Umysłu i Ciała. Przyleciał z Ameryki, aby zobaczyć, co się dzieje i pomóc w utrzymaniu stabilności emocjonalnej ukraińskim uchodźcom, aby udzielać pomocy. Dało mi to wyjątkową okazję do nauki online w jego centrum. To dla mnie największy dar z nieba. Cieszę się, że mogę zgłębiać wiedzę z zakresu psychologii.
Dom na Liliowej 5 odwiedza wiele życzliwych i szczerych osób, ale przyjeżdża jeszcze więcej osób potrzebujących, które po prostu chcą jeść. Niestety, produkty przywiezione przez wolontariuszy kończą się, zostaje nam tylko ryż, fasola i mleko. Nie mamy teraz możliwości robienia zakupów, bo koszty ponoszone przez Liliową 5 przewyższają dochody filantropów. Jest kryzys i trudno się na niego przygotować. Napływa coraz więcej uchodźców, a coraz mniej pomocy materialnej. Ludzie, którzy pomagają, też mają swoje zasoby, a te po prostu się kończą.
Kiedy ta wojna wreszcie się skończy? Kiedy wszystko się ułoży? Kiedy świat będzie taki jak wcześniej? Nie wiem. W moim kalendarzu wciąż jest 24 lutego.